Czy ubodzy zawsze są poszkodowani?




Od wielu lat zdecydowana większość społeczeństwa wyznaje zasadę, że państwo powinno rządzić jak największym obszarem życia swoich obywateli. Potwierdzeniem słuszności tego twierdzenia może być na przykład edukacja państwowa, bez której najbiedniejsi nie mogliby nawet myśleć o zdobyciu jakiegokolwiek wykształcenia, a co dopiero o pozyskaniu wykształcenia wyższego, które może mieć przełożenie na spektakularne sukcesy zawodowe.

Tak zwane upaństwowienie wzbudza w ludziach poczucie bezpieczeństwa, ale również usypia ich czujność. Przecież monopolizacja danej dziedziny życia przez państwo skutecznie ogranicza możliwość wykazania przez zwykłych przedsiębiorców możliwości bardziej efektywnych. Dlaczego więc społeczeństwo pokłada wielkie nadzieje w takich działaniach? Z czego wynika bezgraniczne zaufanie do rozwiązania polegającego na oddaniu się w ręce władz?

Oczywiście, z pozornej sprawiedliwości. Wkroczenie państwa w określoną sferę życia społecznego skutecznie ogranicza jego indywidualny rozwój, hamując przy tym również wolność rynkową, które mogą być odebrane przez wyrównanie szans. Można powiedzieć, że ponownie mamy tu do czynienia z rządową wersją Robin Hooda, który być może nie daje biednym, zabierając bogatym, ale sprawia, że uboższe jednostki czują się mniej „gorsze”.

Tymczasem wolność produkcyjna daje o wiele większe plony niż podleganie pod łaskę i niełaskę instytucji państwowych. Nie chodzi tylko o zdrową konkurencję finansową, ale także o szeroki wybór oferowanych artykułów. Wolna gospodarka rynkowa jest jedynym sensownym modelem funkcjonowania ekonomiczno-społecznego.