Pokolenie Pinokiów czyli zaufaj mi, bo jestem kłamcą
Do niedawna liczyła się świeżutka, jeszcze ciepła, ale prawdziwa informacja, no, ale nie teraz. Teraz liczy się dezinformacja. Najlepiej nazmyślać, nakłamać, obrzucić, czym się da przeciwników, ludzi znanych czy nielubianych lub polityków z wrogiego obozu. Oberwać może każdy.
Wkurzył nas? No, to trzeba mu dowalić. Gdzie najlepiej? Jasne, że w Internecie, sprawnie odbierając kłamstwem godność osobistą. Strzał musi boleć. Liczy się każda forma wypowiedzi, ale górę bierze blog. Droga jest prosta: piszesz sobie coś tam, aż odkrywasz, że najbardziej uwagę ludzi przyciąga gniew. Proszę bardzo, rzucasz gniewnym tekstem w kogoś, kto twoim zdaniem, powinien oberwać. Wyrzucisz z siebie hejt, zarazisz gniewem czytelników, a potem odetchniesz z ulgą, bo być może zostaniesz zauważony. Rozpęta się burza, będzie się działo, a przecież o to chodzi. Nieważne, prawda to czy fałsz, ważne, że jest czytane, a w ostateczności zrobi się korektę i sprawa będzie kręcić się dalej. A jak będzie dużo czytelników, to mogą pojawić się adekwatne pieniądze. Reszta naprawdę się nie liczy.
O tym właśnie traktuje książka "Zaufaj mi, jestem kłamcą. Wyznania eksperta ds. manipulowania mediami". Napisał ją Ryan Holiday, który jest strategiem medialnym współpracującym ze znanymi osobistościami, doradza pisarzom, dzięki czemu ich książki rozchodzą się jak świeże bułeczki, a płyty zespołów, z którymi współpracuje, szybko stają się platynowe. Ponadto z sukcesami prowadzi kampanie reklamowe i sam też, mając 25 lat, napisał książkę, która stała się bestsellerem. Dziś może pochwalić się wieloma tytułami. Przerwał milczenie, by zdemaskować mroczy świat eksploatowania mediów. Stworzył książkę ostrzeżenie dla specjalistów od PR-u i zwykłych użytkowników Internetu.
Jakie mogą być tego konsekwencje? Życie w świecie fikcji, życie na niby, w którym, jeśli popełnimy błąd, to dokonamy korekty i jak gdyby nigdy nic idziemy dalej? Jeśli jesteś dorosły i korzystasz z mózgu, to zestawisz fakty, poszukasz wiadomości na istotny dla ciebie temat, oddzielisz ziarno od plewy. A jeśli jesteś młody albo niedojrzały i swoją wiedzę o świecie czerpiesz z postów, to możesz się mocno poranić, co nie? Tu bajka, a tam życie, tu fikcja oparta na kłamstwie, a tam prawda oparta na faktach, ale kto jej potrzebuje? Wydaje mi się, że za szybko zgodziliśmy się na kłamliwy świat. Naprawdę nie ma już odwrotu?
Czy otwierając Internet mamy z tyłu głowy, że blogi to po prostu interes polegający na sprzedaży reklam i manipulowaniu? Jeśli tak, to wiemy też, że blogerom chodzi o wciąż zwiększającą się liczbę czytelników. Ażeby ich przyciągnąć, nie kusi się prawdą. W naszym świecie jest ona nudna i mdła. Ważniejsze są od niej plotka i kłamstwo. Skoro to już wiemy, to, co dalej robimy z tą wiedzą?
Spróbujmy prześledzić drogę naszego newsa. Oto gdzieś na peryferiach Internetu pojawia się atrakcyjna wiadomość. Na przykład: na odkrytej planecie, podobnej do Ziemi, żyją istoty podobne do ludzi. Wiadomość z mediów społecznościowych (np. z Twittera) trafia do blogów o średnim zasięgu, a jeśli szum medialny będzie umiejętnie podsycany, news przeskoczy jak sprytna pchełka do poważnych serwisów informacyjnych typu: New York Times czy CCN. Im popularniejszy blog, tym więcej wyświetleń, powierzchni reklamowych, pieniędzy. No tylko, żeby te newsy rodziły się na kamieniu… Nie chcą? To trzeba je wymyślić znaczy zmyślić, wykreować ze świata fikcji. Najlepiej zgodnie z zasadą Michaela Arringtona, guru dziennikarstwa iteracyjnego i założyciela TechCrucha: „Najpierw publikuj! Sprawdzać, poprawiać i uzupełniać będziesz później”. I tak nasza wiadomość bije rekordy odsłon, jest zawsze świeża, podtrzymuje emocjonalny żar, redukuje koszty dobrego dziennikarstwa. No i oczywiście newsy chcą być zauważone, więc krzyczą tytułami zaskakują fikcyjną treścią, zadziwiają, kłamią i unikają odpowiedzialności. Poza tym wpisy wciąż się zmieniają, bo posty są korygowane, aktualizowane i co tam jeszcze. Dlatego, powołując się na internetowe źródła, często się zaznacza datę. W tym dniu ta informacja tak brzmiała, ale już zmieniła się lub zniknęła i szukaj wiatru w polu. Problem sprowadza się do tego, aby kłamać, ale umiejętnie i nie o piękno czy dobro tu chodzi, ale o drastyczność, szok emocjonalny odbiorcy wynikający z negatywnych doznań.
Aby nasze newsy czuły się komfortowo potrzebujemy wciąż nowej emocjonalnej podsypki. Żadne tam miziu, miziu, czy kocham cię szalenie. Gniew wzbudza najszybszą, najsilniejszą reakcję, a zaraz za nim w rankingu czai się strach. I te właśnie uczucia należy karmić. Do tego należy badać i badać bez końca: co wabi i przyciąga odbiorców, a jeszcze bardziej, co przyciąga ich i wkurza. I to trzeba im dać! I co z tego, że to kłamliwa papka? A kogo to dzisiaj obchodzi!