Bryan Caplan zdradzi Ci mit racjonalnego wyborcy czyli wszystko co musisz wiedzieć na temat demokracji
Idealny wyborca powinien mieć odpowiedni anturaż. Najlepiej pasowałaby tu demokracja. Mówi się, że nie jest to ustrój idealny, ale lepszego dotąd nie wymyślono. Czasem ugina się, gdy wieje wiatr historii, czasem przeżywa kryzys ekonomiczny, co jest typowe dla kapitalizmu, czy jest atakowana przez zwolenników jakiegoś rodzaju dyktatury.
Na czym polega fenomen demokracji? Jak twierdzi Bryan Caplan w swojej książce „Mit racjonalnego wyborcy” na wypośrodkowaniu skrajności! Dlatego wszelkiej maści dyktatury, junty czy jak tam zwał, wcześniej czy później padną, bo tam jest niezdrowy podział: rządzi jeden człowiek lub grupa ludzi, reszta musi słuchać. W demokracji kłócą się, ścierają poglądy, ale ostatecznie wypracowują stanowisko blisko złotego środka i co najwyżej przeżywają kryzys, po którym demokracja podnosi się jak zielona trawa po deszczu.
Co przeszkadza w rozwoju demokracji?
Najpierw ustalmy, fundamenty, czy lepiej filary tego systemu. Opiera on na się na czterech filarach: elity polityczne, wyłonione w równych, wolnych, powszechnych wyborach, ekonomiczny system wolnorynkowy, obywatel i jego szeroko określone swobody i niezależne sądy, bezstronny arbiter wszelkich konfliktów. Wyobraźmy sobie jeszcze kolumną nośną, która wspiera te cztery filary, czyli służbę cywilną, bez której demokracja we współczesnym państwie nie istnieje.
Po pierwsze uprzedzenia
Zacznijmy od najbardziej rozpowszechnionego uprzedzenia: dotyczą one wolnego rynku. Ludzie nie ufają jego potędze, sądząc, że wszystko, co jest motywowane zyskiem jest niemoralne, czyli mówiąc wprost złe. Joseph Schumpeter przedstawił to następująco: wolny rynek, przechodzący czas próby został skazany przez skład sędziowski na śmierć na długo przed rozpoczęciem procesu. Kolejną przyczyną niechęci jest pomylenie przychodu z dochodem. Do zrozumienia wolnego rynku potrzebna jest, choćby minimalna, wiedza ekonomiczna, a jest z nią krucho. Ludzie uważają, że przychód oznacza bogacenie się, nie zauważając, że pieniądze te są przeznaczane na opłacenie kosztów wytworzenia produktu, w tym pensji pracowników, a także na inwestowanie w kontynuowanie produkcji.
Nie dość dobrze oceniany jest handel zagraniczny. Dlaczego? Bo przeciętny obywatel uważa, że to rozdawnictwo pieniędzy. Nie ufa się zawartym umowom, zgodnie z którymi obie strony zyskują. Każda z nich uważa, że oczywiście zyskuje, ale tylko jedna, akurat dokładnie ta przeciwna. W tej sprawie do zapamiętania jest jedna sprawa: skoro państwo kupuje jakiś produkt za granicą, to znaczy, że samodzielne jego wytworzenie zwyczajnie się nie opłaca. Natomiast badania wykazują, że handel zagraniczny nie wpływa na redukcję miejsc pracy. Przy okazji, dobrze byłoby, gdyby obywatele nie mylili importu z eksportem.
Prawdopodobnie po poprzednich pokoleniach odziedziczyliśmy lęk przed utratą pracy. Tymczasem taka sytuacja ma wiele plusów. Na przykład rozwój technologii sprawił, że uwolniono rolnictwo, a wzbogacono pracownikami inne sektory. Ludzie poszukujący pracy często inwestują w swój rozwój, zmieniają branże czy zakładają własne firmy. Te ruchy w społeczeństwie powodują korzystny ferment. Jakaś firma traci pracowników, ale jakaś zdobywa. W demokracji głosi się prawdy uniwersalne, na przykład: nie bądź samolubny, dbaj o potrzeby bliźniego swego itp. Jednak w wypadku wyborcy politycznego pojawia się mały paradoks. Przy głosowaniu wyborca akurat powinien być samolubny i myśleć tylko o sobie. Tylko dzięki temu może się zdarzyć, że zostanie wybrany rząd najbardziej odpowiadający potrzebom większości.
To, że wyborcy głosują nie dość samolubnie i nie myślą tylko o sobie, zdaniem autora książki „Mit racjonalnego wyborcy”, negatywnie odbija się na całej demokracji. Dla tego ustroju dobrze byłoby, żeby ludzie głosowali zgodnie z własnym dobrem. Tymczasem przeciętny wyborca oprócz uprzedzeń i niezbyt samolubnych oczekiwań ma jeszcze jedną rzecz w zanadrzu - silny związek emocjonalny z partią, jej liderem czy przywódcą. Chowając w sercu wielką sympatię do swego idola za nic na świecie nie zmieni swoich wyborczych preferencji, choćby ktoś przekonujący go miał oczywistą rację. Prawdopodobnie tylko w dwóch przypadkach pomyślałby inaczej: w przypadku zagrożenia bezpieczeństwa oraz w obliczu jawnych krzywd finansowych.
Nie służy to wszystko demokracji, dlatego nie najlepiej ona działa. Demokracja potrzebuje wyborcy racjonalnego, z otwartym umysłem, panującego nad emocjami i opierającego się na faktach, gotowego zmienić swoje stanowisko w przypadku źle ulokowanej sympatii politycznej. Ponadto gotowego ocenić właściwie swoją motywację: czy przy wyborze górę biorą emocje? Czy racjonalność? Na razie jednak ten końcowy mit racjonalnego wyborcy należy między bajki włożyć. No, cóż, nikt nie jest doskonały…